wtorek, 27 marca 2007

I don't know.

Diamondy są wieczne, beskidó.

Rynda miał znowu przypał, taki przezajebisty. Nie wiem jak on to robi. Chyba je generuje albo co. Nie wiem.
"I się wkurwiłem, bo sobie kupiłem taką wielką kiełbasę..." :D

A tak poza tym to nic mi się nie chce tu pisać i w ogóle. "W ogóle" to dobry zwrot. Muszę zacząć go używać, żeby podkreślić wagę wypowiadanych słów, np: "pierdolę tę uczelnię i w ogóle".
Konkret, co?

Idę spać.
See-you-nara.

środa, 14 marca 2007

Don't think twice, it's all right

we never did too much talking anyway
so don't think twice, it's all right...


and I said - what about "Breakfast at Tiffany's"?


but I know you just don't care. I know you don't, motherfuckers.


PS: Przestałem śpiewać Light My Fire.

Dzień really taki-se.

scenka rodzajowa
aula wypełniona ludźmi, przedwcześnie posiwiały profesor stuka długopisem w rzutnik i mówi nie wiadomo o czym
w drugiej ławce siedzi dwóch gości

- Ty, wpisujemy się na tę listę?
- No kurwa... Nie po to szedłem taki kawał, żeby nie mieć obecności.
bierze listę, pisze liczbę 65, stawia kropkę i pisze "Prosiaczek"; obok, w kolumnie z podpisami, rysuje świnię w t-shircie
podaje listę i długopis sąsiadowi z lewej, ten dopisuje kolejny numer i pisze "Kubuś Puchatek", ostro, zamaszyście, obok baryłka miodu z napisem "HUNNY"
rozglądają się po sali pełnej nieznajomych twarzy
- Co to za przedmiot jest?
- Chuj wie.
- A co za wydział?
- No Oli i Agi.
- Zarzadzanie?
- Coś w ten deseń.
- Aha. Co za dziwni ludzie.
ten z lewej zagina kartkę i robi z niej samolot; wykładowca urywa w pół słowa i patrzy na demiurga
- Mogę w czymś pomóc?
(nie przerywając składania samolotu) - Dziękuję, poradzę sobie.

minutę później

- Stary, idziemy stąd. Minęło już dziesięć minut. To był głupi pomysł, żeby iść z nimi na ten wykład.
- Racja.
wstają, zakładają kurtki; profesor znów przerywa
- Rezygnujemy?
- Ano tak. Kiepska atmosfera.
- Cieszę się.
- Nie tak jak ja.
wychodzą

dwie minuty później, na papierosie przed budynkiem
- Nawet nie usłyszałem, że dostałem esemesa.
wyciąga telefon
siostra: "co robisz na naszej uczelni?!"
- Moja siostra tam była? Kurwa, wracam się z nią przywitać.
- Chodź, idziemy. Przyjdziemy za tydzień.
- Dobra. Kubuś i Prosiaczek muszą mieć obecności na wykładach.

poniedziałek, 12 marca 2007

Trzy Picassy przed śniadaniem

Nie wiedzieć czemu wahałem się dość długo, zanim znów sięgnąłem po Steina. Ręka zamarła w połowie drogi do półki, myśl "może coś innego?" Nie chciało mi się czytać, uporządkowany ciąg liter kojarzy mi się z Markiem, Doliwą i całą resztą pedałów ze środowiska prawniczego. Zresztą czwarta na zegarze to nienajlepsza pora na szukanie książki do czytania.
Jednak strzał w dziesiątkę. Albo i nie, bo już wiem, że nie chcę być prawnikiem, nie w tym życiu. Wystarczy mi Montmartre. Nie lubię francuskiego, nie lubię Francuzów, ale lubię Paryż. Znów z sykiem otworzyć piwo, pociągnąć łyk, otrzeć kropelki potu z czoła, pod Łukiem Triumfalnym.
Ale książka dokonała cudu. Absolutnie nieprzyswajalna dla konsumpcyjnego chlewu, zaczytanego w bestsellerach wykreowanych przez media. Montparnasse wycieka z papieru, czuć woń akwareli, skwar na marsylskim tarasie podczas codziennego aperitifu. Bo każdy jest trochę marszandem, i filistrem, i artystycznym abnegatem.
Znowu olałem zajęcia, jutro zaliczam angielski. Ponoć. Jutro też spotykam się z Olą, również ponoć. Zrobiłem sobie minimalistyczną jajecznicę, bo nie chciało mi się schodzić do sklepu i wyszedłem na balkon zapalić. Z odbicia w szybie spoglądał na mnie smętny, nieuczesany i nie ogolony gość, z papierosem w kąciku ust. Ja.
Pogoda bajkowa. "T.R.O.Y." w słuchawkach, słońce grzejące w twarz, prawie-lato. Powinienem kopnąć się na dół, do centrum, przejść się bulwarem, położyć się na plaży, ale nie chce mi się. Nie samemu. Plus jest taki, że coś się krystalizuje w mojej głowie, jakaś mgławica wzruszeń o nieuchwytnej jeszcze formie. Jak zwykle mam problem z osadzeniem tego w jakichś realiach, bo a nuż wykorzystam to źle? I później uświadomię sobie, że pasowałoby to jak ulał do czegoś innego, jak ostatni element układanki, dopełniając całości obrazu. Albo to zwykły bullshit, którym próbuję usprawiedliwić swój marazm.
Wciąż myślę o wydawnictwie, ale chyba bardziej jako o kuszącej wizji, niż planu możliwego do zrealizowania. Marcin pewnie założy wytwórnię, prędzej czy później mu się uda, a ja będę mówił, że i tak by się nie udało.
Rickiem Blaine'em już nie będę, ani Durrellem, ani Holliday'em.
Ale mogę się napić. Niech Cardi zrobi tę imprezę, żebym mógł poszydzić z ludzi i poczuć się jak w liceum. To ostatnio jedna z moich największych pasji, flashback. Rozpaczliwe chwytanie doznań, niemal nieuchwytnych, odświeżających wspomnienia. na bardzo krótką chwilę umożliwiających podróż w czasie. Smak papierosa, zapach kawy, sos pomidorowy jak w Gdyniance, promyk słońca drażniący zmrużone oczy.

Ostatnio chce mi się pić, ale nie chce mi się rozmawiać z ludźmi. Idąc gdziekolwiek jestem wystawiony na bombardowanie tym gównem, które wypływa z ich ust. Mdłe to i nijakie. "Słowa, słowa, słowa."

Chciałbym móc utopić cały świat w szklance burbona, przy Waitsie.

Acknowledgement - Resolution - Pursuance - Psalm

Monday finds you like a bomb, it's been left ticking there too long

Yesterday's New Quintet na odsłuchu i zastanawiam się, gdzie się podziały tamte prywatki. Dziś dowiedziałem się skąd wracali Litwini, tak po wajdelocku. Locku. Locke był chujem, bo wymyślił te bzdurne teorie, których musiałem się nauczyć na egzamin u dziekana. I tak się nie nauczyłem, a kurwa zdałem. Ile może zdziałać jedna wizyta w klubie golfowym?
Ujebałem egzamin z cywilnego i spaliłem fajka w minutę. Taki wkurwiony byłem. Do końca mi nie przeszło, bywa. Czemu picie tłumi uczucia, a nie pozwala zapomnieć?
Nienawidzę poniedziałków, całym moim czarnym, bolącym od alkoholu i nikotyny sercem. Poniedziałek wyznacza wirtualny początek nowego cyklu, dowodzącego cykliczności i powtarzalności wszystkiego w naturze. Tydzień przetykany kilkoma piwami i wizytami na uczelni, tydzień nudny jak flaki z olejem. Wypełniony "cześć-co-ciebie-słychać" i "jak-tam-weekend", z milczącym "spierdalaj-gamoniu" z mojej strony. Kiwam głową, zaciągam się papierosem, czując znajome ssanie w żołądku, jakie wywołuje papieros na pusty żołądek, chwilę po wyrwaniu ze snu. Muszę się ostrzyc bo wyglądam jak Jamiroquai or sth. Po tygodniu przychodzi weekend, nieuchronnie związany z alkoholem, bo jakże inaczej. Upić się a napić dla smaku - jeden chuj. Bo to nie jest picie, to picie boskie. Niedziela w nocy zawsze ma smutcholijny posmak, ten wieczorny papieros przy dźwiękach wyrwanych kleszczami z ciała zmalterotowanego artysty i wrzuconych na nośnik.
I tak to się kręci. W przyrodzie nic nie ginie, oprócz piwa na domówkach, forsy i papierosów.
Zapał twórczy ginie, wiem to. Codziennie przymierzam się do napisania dalszego ciągu, poskładania tego wszystkiego do kupy, ale nie sposób tego ogarnąć. Biedny skurwiel Kastor wiedzie żałosną półegzystencję na papierze, porozdzierany na dziesiątki zeszytów i notesów, czekając aż ktoś go zlepi w jedną całość, jak Fisza.
Tak to się kręci, jak rollercoaster z filmów trzeciej kategorii.
Papieros.

wtorek, 6 marca 2007

I look back into the past, and think of way back then...

Friends all tried to warn me, but I held my head up high
all the time they warned me, but I only passed them by
they all tried to tell me, but I guess I didn't care
I turned my back and left them standing there

All the burning bridges that have fallen after me
all the lonely feelings and the burning memories
everyone I left behind each time I closed the door
burning bridges lost forevermore...

Joey tried to help me find a job a while ago
when I finally got it I didn't want to go
the party Mary gave for me, when I just walked away
now there's nothing left for me to say

All the burning bridges that have fallen after me
...

Years have passed and I keep thinking what a fool I've been
I look back into the past and think of way back then
I know that I lost everything I thought I that could win
I guess I should have listened to my friends

All the burning bridges that have fallen after me
...

To wszystko nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Nigdy nie myślałem, że tak to się wszystko ułoży. Ze każdy pójdzie w swoją stronę i wszystko się pierdolnie. Siedząc z Olą i Ice'em na nabrzeżu, pierwszego dnia wakacji, kiedy cudem udało nam się wyłgać od mandatu, nie myślałem, że tak się to potoczy. Bo skąd miałem wiedzieć? Wydawało mi się, że ludzie, na których mogłem liczyć wtedy, zawsze będą blisko, że nie urwie się kontakt.
"We know from the start that things fall apart, intentions shatter" jak u Rootsów i Eryki. Powinno być jeszcze "she like 'that shit don't matter'", but no. Nie w moim życiu, jak mi się wydaje.
Niby się widzimy, idziemy na piwo, umawiamy się, gadamy, ale widać że każdy spierdala we własną stronę. Nie z Cardim i z Ice'em, bo akurat z nimi łączy mnie mnóstwo rzeczy, za dużo żeby to się po prostu urwało. Pewnie kiedyś się na siebie wkurwimy, kupimy pistolety i wystrzelamy na głównej ulicy pięknego miasta Rumi, ale nie ma raczej możliwości, żeby po prostu urwał się kontakt. Ale tak samo myślałem o Oli i Izie. Szczególnie o Oli, bo relacje z Izą zawsze były specyficzne. Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział jak to wszystko się ułoży, parsknąłbym śmiechem. Kto by pomyślał, że z Izą nie umówię się przez cały rok? Owszem, czasem gdzieś na siebie wpadaliśmy, ale naprawdę bardzo rzadko. Poza tym, kuurwa... Okazjonalnie to ja spotykam ludzi, których nie lubię.
Olę spotykam częściej, dużo częściej. Ale od dawna nie miałem okazji spotkać się tylko z nią, pójść na piwo, powłóczyć się, pogadać o wszystkim i niczym. Jest to tym dziwniejsze, że Ola się nie zmieniła. Przynajmniej nie tak bardzo, żeby można to było zauważyć przy piciu piwa i kręceniu beki. Or did she?
W każdym razie od 2004 wydarzyło się tyle rzeczy, że jest to niemal nie do uwierzenia. Kto by pomyślał? W każdym razie na pewno nie ja. Co tylko dowodzi tym bardziej, że w gruncie rzeczy jestem głupi.
Nie wiem o co chodzi w tym bełkocie powyżej i po jaki chuj to w ogóle czytałem. Mniejsza z tym.
Słucham sobie Sinatry, czuję się koszmarnie, jutro mam ponoć zaliczać jakiś pierwszy semestr z angielskiego (jakiego angielskiego? mieliśmy taki przedmiot?), wkurwia mnie uczelnia, więc biorę racksack, kanapki, termos i spierdalam do Nepalu.
It's up to you, New York, New York... Neeew Yoooorkkkk...
Ale tylko New York. Nepal już nie, Nepal już nie.

PS:
Muszę na dniach dorwać jakiś film Peckinpaha, albo Sergio Leone, bo jebnę. Pat Garrett & Billy The Kid sounds ok. Z moich obliczeń wynika, że jakoś niedługo powinien znów lecieć w TV. Muszę oglądać ten film raz na dwa miesiące, bo inaczej wpadam w depresję. Po obejrzeniu też wpadam w depresję, ale kto w dzisiejszych czasach nie wpada?

PPS:
Stary Błękitnooki jakoś nie poprawia mi nastroju, więc pewnie zaraz poleci Dylan. I chuj, zdołuję się do reszty.
Tym optymistycznym akcentem kończymy doniesienia z linii frontu.
Z Nepalu mówił Mariusz Max Kolonko.

Remember that?

poniedziałek, 5 marca 2007

F.H.H. (Fuck Hip-Hop)

Jakki miał rację. Pierdolić hip-hop. Subkultura pozerów, pseudo-gangsterów, prostaków, jebany kult ulicy. Bardziej świadoma część gloryfikuje prostotę, jako świadome wyrzeczenie się intelektualizmu, bunt przeciw przeintelektualizowaniu treści. A chuj. Dorabianie sobie teorii do własnych mankamentów. Nie ma jak tłumaczenie ograniczenia umysłowego wyższymi racjami.
Czasem aż się dziwię, że dalej słucham tej muzyki. Chyba nic mnie nie mierzi tak, jak bycie nazwanym hiphopowcem. Kurwa, wystarczy spojrzeć na mój last.fm. W pierwszej dziesiątce tylko Common i Pete Rock & CL Smooth. Ja pierdolę.
Słucham Dylana, bo się najebałem. I wszystkim, którym się Dylan nie podoba, chuj w oko. Albo w inne części ciała. Mniejsza z tym.
Na Heinekenie będą Rootsi, rajt? I shall proceeeeeeeeeed... O-ja-jebię... I Bloc Party! I Beastie, i Muse. Mogłem opuścić Franz Ferdinand i Manu Chao, ale, kurwa, nie opuszczę Black Thoughta z ?uestlove'em i resztą The Legendary Roots Crew. Ni chuuuja.

"You're in poor company..."
"But I'm alive."
"So am I..."

Nie, wcale nie konia z rzędem temu, kto zna ten cytat.
Chuj w przełyk tym, co nie wiedzą. Shame on you.

W sumie to żart, ale film znać trzeba. W końcu ten film wylansował jeden z najbardziej znanych utworów w dziejach.
Momma, take this badge off from me...