poniedziałek, 12 marca 2007

Trzy Picassy przed śniadaniem

Nie wiedzieć czemu wahałem się dość długo, zanim znów sięgnąłem po Steina. Ręka zamarła w połowie drogi do półki, myśl "może coś innego?" Nie chciało mi się czytać, uporządkowany ciąg liter kojarzy mi się z Markiem, Doliwą i całą resztą pedałów ze środowiska prawniczego. Zresztą czwarta na zegarze to nienajlepsza pora na szukanie książki do czytania.
Jednak strzał w dziesiątkę. Albo i nie, bo już wiem, że nie chcę być prawnikiem, nie w tym życiu. Wystarczy mi Montmartre. Nie lubię francuskiego, nie lubię Francuzów, ale lubię Paryż. Znów z sykiem otworzyć piwo, pociągnąć łyk, otrzeć kropelki potu z czoła, pod Łukiem Triumfalnym.
Ale książka dokonała cudu. Absolutnie nieprzyswajalna dla konsumpcyjnego chlewu, zaczytanego w bestsellerach wykreowanych przez media. Montparnasse wycieka z papieru, czuć woń akwareli, skwar na marsylskim tarasie podczas codziennego aperitifu. Bo każdy jest trochę marszandem, i filistrem, i artystycznym abnegatem.
Znowu olałem zajęcia, jutro zaliczam angielski. Ponoć. Jutro też spotykam się z Olą, również ponoć. Zrobiłem sobie minimalistyczną jajecznicę, bo nie chciało mi się schodzić do sklepu i wyszedłem na balkon zapalić. Z odbicia w szybie spoglądał na mnie smętny, nieuczesany i nie ogolony gość, z papierosem w kąciku ust. Ja.
Pogoda bajkowa. "T.R.O.Y." w słuchawkach, słońce grzejące w twarz, prawie-lato. Powinienem kopnąć się na dół, do centrum, przejść się bulwarem, położyć się na plaży, ale nie chce mi się. Nie samemu. Plus jest taki, że coś się krystalizuje w mojej głowie, jakaś mgławica wzruszeń o nieuchwytnej jeszcze formie. Jak zwykle mam problem z osadzeniem tego w jakichś realiach, bo a nuż wykorzystam to źle? I później uświadomię sobie, że pasowałoby to jak ulał do czegoś innego, jak ostatni element układanki, dopełniając całości obrazu. Albo to zwykły bullshit, którym próbuję usprawiedliwić swój marazm.
Wciąż myślę o wydawnictwie, ale chyba bardziej jako o kuszącej wizji, niż planu możliwego do zrealizowania. Marcin pewnie założy wytwórnię, prędzej czy później mu się uda, a ja będę mówił, że i tak by się nie udało.
Rickiem Blaine'em już nie będę, ani Durrellem, ani Holliday'em.
Ale mogę się napić. Niech Cardi zrobi tę imprezę, żebym mógł poszydzić z ludzi i poczuć się jak w liceum. To ostatnio jedna z moich największych pasji, flashback. Rozpaczliwe chwytanie doznań, niemal nieuchwytnych, odświeżających wspomnienia. na bardzo krótką chwilę umożliwiających podróż w czasie. Smak papierosa, zapach kawy, sos pomidorowy jak w Gdyniance, promyk słońca drażniący zmrużone oczy.

Ostatnio chce mi się pić, ale nie chce mi się rozmawiać z ludźmi. Idąc gdziekolwiek jestem wystawiony na bombardowanie tym gównem, które wypływa z ich ust. Mdłe to i nijakie. "Słowa, słowa, słowa."

Chciałbym móc utopić cały świat w szklance burbona, przy Waitsie.

Acknowledgement - Resolution - Pursuance - Psalm

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

mam nadzieje, ze nie masz nic przeciwko, ze dodam Cie do linkow na swoim blogu
www.foodforsoul.blox.pl

fisza

Freebooter pisze...

Pewnie, że nie mam. Właśnie oglądam Twojego bloga :)

Anonimowy pisze...

na moim blogu najwazniejsze sa zakladki

kurde, zajarałam się dziś Dwight Trible, nie wiem jak mogłam zyc nie znajac go

jak nie znasz sprawdz koniecznie