poniedziałek, 4 kwietnia 2011

sad clown bad spring


Kawa jest czarna i gęsta jak asfalt, mocna i lepka. Tak lepka, że gdybym wylał ją na stolik i przyłożył dłoń, zabrałbym blat ze sobą do domu - gdziekolwiek on jest. Przynajmniej tak o tym w tej chwili myślę. A prawda? Prawdę możecie spuścić w kiblu razem ze swoją literaturą. Liczą się tylko moje wrażenia.
Złociste palce słońca gładzą moją twarz, wiatr od morza - a może to jej oddech - delikatnie muska mi skroń. Czuję się spokojny jak rzadko kiedy. Jak zarobię pieniądze, kupię sobie trochę czasu.
Zamykam oczy i odchylam głowę, wsłuchując się w najpiękniejszą na świecie kakofonię. Znam ją jak znam wnętrza swoich kieszeni, jak zna się dawno niewidzianych przyjaciół. Za każdym razem brzmi całkowicie inaczej, bez jednego nawet przewodniego dźwięku, ale ja rozpoznaję ją bez najmniejszego trudu. To pierwsze mgnienie wiosny. Czemu tak długo?



czwartek, 27 stycznia 2011

it's life and life only



Śniadałem z królami i mistrzami, ułamałem Sfinksowi nos, zrobiłem graffiti na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej i zrzuciłem Kukuczkę z Mount Everestu. Mimo to cały czas marzę tylko o jednej rzeczy.
Jak będę duży, chcę być jak ten sampel z "We're In Love".

poniedziałek, 24 stycznia 2011

love's strange, doctor



- Jak myślisz, o co w tym wszystkim chodzi?
- Nie wiem, o co chodzi. Skąd mam wiedzieć? – nie odpowiadał, więc powiedziałem jeszcze – Ostatni, który wiedział, o co w tym wszystkich chodzi, został zabity dawno temu.
- Uważasz, że to ma sens?
- Chciałbym wierzyć, że być może pewnego dnia to wszystko będzie miało sens. Ale wiem, że nie będzie.
- A nie sądzisz, że to się kiedyś musi ułożyć? Że wszystko musi się kiedyś ułożyć?
Dłuższą chwilę w milczeniu obserwowałem sprzedawcę pakującego wódkę do torby. Torba kosztowała dziesięć groszy. Zdzierstwo.
- Problem z tym światem, przyjacielu, i ogólnie ze wszystkim, jest taki, że nic się nie musi stać. Musisz umrzeć, to jedyne co musi się stać. Jeszcze paczkę cameli – dorzuciłem.
Zniecierpliwiony sprzedawca obrzucił mnie spojrzeniem „no już, spierdalaj”. Znam to doskonale, bo sam często tak patrzę.
Zapłaciłem, wyszliśmy ze sklepu, ignorując dzwonek. Cholerne dzwoneczki w osiedlowych sklepach doprowadzają mnie do szału już od lat. Mniej więcej odkąd przestałem musieć pić oranżadę na miejscu.
Na schodach siedział zmęczony upadły anioł o brudnej twarzy, pokrytej zakrzepłą krwią i zaschniętym błotem. Bez słowa dałem mu papierosa, zapalił i zaciągnął się łapczywie.
- Podłe czasy, podłe miasto – powiedziałem.
- Żebyś wiedział – rzekł kaszląc i obmacując poobijane żebra. – To miasto już się nie nadaje do tego, żeby w nim żyć. Ale też się nie nadaje, żeby w nim umrzeć.
- Żadne się do tego nie nadaje – powiedziałem, wyciągając telefon. Żadnej wiadomości.
- Słusznie. Dzięki za papierosa.
Pokiwałem głową i poszliśmy dalej.
- Kto był lepszy? – spytał. - Olivier czy O’Toole?
- Oczywiście, że O’Toole. Oliviera nic nie widziałem.
- Bardzo miarodajny sąd – rzekł, schodząc na prawo, żeby ominąć małolata, który rzygał do śmietnika przy postoju taksówek czymś, co wyglądało jak zapiekanka.
- Ludzie tak robią.
- Nie wymagaj od nich zbyt wiele. To tylko gadające mięso – powiedział, kiedy przepychaliśmy się przez tłum.
Przeszliśmy na czerwonym świetle, skręciliśmy w bramę, która od lat zna nasze imiona i wspięliśmy się na dach garażu.
Siedzieliśmy w ciszy dłuższą chwilę, patrząc w gwiazdy. Papa pokrywająca dach wciąż trzymała ciepło zgromadzone za dnia, a wódka, choć zimna, rozgrzewała nas w tę dość chłodną noc.
- Czasem myślę, że ludzie powinni być dla siebie nawzajem bardziej ludzcy.
- Myślisz? – spytał, podając mi butelkę.
- Hrabal o tym pisał.
Pstryknął zapalniczką raz, drugi, trzeci. W końcu kamień zaskoczył i żółtawy blask rozjaśnił jego twarz.
- Hrabal?
Pociągnąłem spory łyk i siedziałem chwilę bez słowa, wsłuchując się w bicie własnego serca.
- Pomyliłem się. To jednak było w Biblii.
Dopalił w milczeniu papierosa i rzucił niedopałek w dół, na podwórko.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Nie. Może. Nie wiem. Co to za różnica, kto w co wierzył, a w co nie? I tak nikt nie zwraca na to uwagi i nikt tego nie pamięta. W co wierzył Napoleon?
- Albo Gandhi.
- Akurat to chyba wszyscy wiedzą.
- Ale niewiele mu to pomogło prawda? I tak go dopadli.
- Wszystkich prędzej czy później dopadają. Bez wyjątku. Nawet Casha.
Zadumałem się nad moim najlepszym przyjacielem, który zadzwonił do mnie kiedyś w środku nocy i spytał, kto zabił Johnny’ego Casha. Dało mi to do myślenia i od tamtego momentu niemal nie było dnia, w którym bym się nad tym nie zastanawiał. Nie miałem od niego wieści od paru lat i jedyne, co o nim wiedziałem, to to, że przebywał gdzieś między Mandżurią a Ziemią Ognistą czy coś koło tego. Mój przyjaciel, naturalnie, nie Johnny Cash. Johnny Cash od dłuższego czasu przebywał w ziemi. Choć mój przyjaciel może był już tam razem z nim.
- To głupie, wiesz – powiedziałem, zapalając papierosa.
- Co?
- Bez znaczenia w sumie. To po prostu dziwne. I głupie.
- Wiem, stary.
Odchyliłem głowę, spojrzałem w gwiazdy i pomyślałem o głupstwach, które popełniłem z miłości.
Coś w tym stylu.