sobota, 27 grudnia 2008

it's survival in the city, when you live from day to day



Pamiętam jak rządzili miastem. Ich logo widniało wszędzie, na pociągach i na przystankach, na śmietnikach i na wiaduktach, na budowach i na budynkach skazanych na zapomnienie. Zawsze zrobione czerwonym sprejem, takie same, ale jednak różne. Bo w końcu było ich kilku i każdy miał swój styl. Ale mieli zasadę - w jednym miejscu pisał tylko jeden z nich. Kiedyś podczas powrotu do domu, zobaczyłem czerwony napis na drzwiach prokuratory, bijący w oczy jak neon. Byli legendą.
Byli bandą bezczelnych skurwieli w wytartych spodniach i białych butach, śmierdzących Montaną, wiecznie w biegu, wiecznie goniących za efemerydą. To było jakoś przed maturą. Jarali się punkrockiem, Beastie Boys i szybkoschnącą farbą, a kompletnie olewali system.
Teraz jeden chleje po szynkach, odkąd panna go puściła w trąbę, drugi robił licencjat, ale musiał zająć się dzieckiem, inny pomieszkuje z żoną u teściów, na kilkunastu metrach kwadratowych, inny wyjechał za mniejszą wodę i jest dokerem w Liverpoolu, mieście Beatlesów, który słuchał z ojcem z winylowych płyt. Czwartego spotkałem dawno temu w windzie. Podłużna blizna na podbródku, siwe włosy na skroni, pustka w oczach. Nie mówił już nic. Piątemu rodzice zginęli w wypadku, opiekuje się młodszą siostrą i tyra po nocach w magazynie, jak śmieć, a nie człowiek. Szósty narobił długów, próbując zrobić biznes, zapożyczył się u nieodpowiednich ludzi i skasowali go. Teraz mieszka w mansardzie, którą odziedziczył po ciotce-bigotce, karmi gołębie i liże rany. Codziennie rano budzą go kościelne dzwony, siada przy drzewku bonzai i pali jednego, jedynego papierosa, wpatrując się w gołębie walczące o okruchy. Bo gołębie też walczą o byt, tylko mają jeszcze bardziej gówniane perspektywy.
Ostatni z nich, nieformalny lider, zawsze biegający z Bukowskim, Steinbeckiem czy Kerouac'iem w paperbacku, wyglądający jak Marlon Brando domorosły malarz, grafik, wyleciał z teatru, szkoły, potem pracy. W końcu capnęli go w kamasze, trafił do mamra. Już nawet nie pije, siedzi w bezruchu tylko na schodach nad morzem i pali. Czeka już tylko na śmierć. Tak mówi.
Każdy z nich miał plany, perspektywy, ambicje i marzenia. Każdy czegoś oczekiwał od życia, bo do kurwy nędzy, miał do tego prawo. Teraz są strzępami ludzi, przepierdolili swoje człowieczeństwo. Przeciekło im przez palce.
A przypomniałem sobie, bo ostatnio zobaczyłem wyblakły od wody i soli czerwony napis na dachu stacji benzynowej. Wiesz, to nie było aż tak dawno temu, ale sam już czasem nie wiem, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę.

I know there must be something better...



/
Joe Walsh - In The City [The Warriors OST]

wtorek, 16 grudnia 2008

nie rozumiem sztuki



Hemingway to mój ulubiony pisarz, choć nie lubię jego książek.
A Szekspira czytuję tylko dla panczlajnów.
Now you know.


Vangelis - No Expectation Boulevard f. Rutger Hauer, Wes Studi, Bhaskar Balakrishnan (Executive Director Of The Asian Heritage Foundation), Shobhana Balakrishnan, Laura Metaxa, Sir Ridley Scott, Zhao Yali (Ambassador Of The People's Republic Of China To Cyprus) [Blade Runner 25th Anniversary Soundtrack - Disc III],
bo najlepsze rzecz Vangelis miał ambientowe.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

nie wiem



Wróciłem z pracy, nawet nie rozpiąłem koszuli. Zrzuciłem kurtkę i usiadłem na krześle. Chciałem poluzować cisnący krawat, ale przypomniało mi się, że przecież do pracy pod krawatem nie chodzę. Dławił mnie stryczek.
Jak doszło to tego, że staję się tym, przed czym kiedyś broniłem się wszystkimi siłami? Już tylko pogarda dla tego wszystkiego mnie odróżnia, jak ona zniknie, wsiąknę. Wypruwanie sobie żył dla paru zer? Ja? A w życiu.
No właśnie. Staję się szczurem korporacyjnym. To, że nie pracuję w korporacji, nie ma akurat znaczenia. A nie, jednak ma. Bez magistra i aplikacji nie mam możliwości awansu.

Jak spotkasz mnie na tyłach baru, ze szklanką i wzrokiem wbitym w popielniczkę, proszę, nie podchodź i nie pierdol mi o kolokwiach, kryzysie, ekonomii, kursach walut, nie truj, nie wciskaj mi żadnego nudnego gówna, w które mam tak wyjebane jak twój wykładowca w ciebie, nie zanudzaj mnie. I nie mów mi o kiepskich filmach, które widziałeś, o chujowych teledyskach tragicznych wykonawców, nie opowiadaj o postmodernizmie i awangardzie, bo mnie to w gruncie rzeczy chuj obchodzi. Tak samo Kant. I globalizacja.
Najlepiej nic nie mów.
Siądź, weź sobie drinka albo piwo i porozmawiaj ze mną jak Mrożek z Beckettem.
Bo być może widzisz mnie ostatni raz.
Być może nie uwierzysz, ale '98 był moim ostatnim ulubionym rokiem.

Depresja na papierze to jedyne, co uprawiam poza łóżkiem od końca zimnej wojny.

sobota, 13 grudnia 2008

na szybko spisane

Idzie wolno chodnikiem, leniwie stawia nogi. Absolutnie nigdzie się nie spieszy, bo i dokąd? Jest sobota i ma kaca.
W pewnym momencie dostrzega koło swojej nogi kolorową, dziecięcą rękawiczkę.
To smutne, że ludzie odchodzą i zostają po nich tylko rękawiczki, myśli.

---

Od wódki bolą mnie kolana.

---

Wczoraj pokonałem Japończyków, dzięki temu, że Admirał Yi dał mi turtle shipy.
All hail Admiral Yi!
Korea is now free once again!

---

lost my other half but still I got my fisherman hat

---

dziękuję za uwagę