czwartek, 27 stycznia 2011

it's life and life only



Śniadałem z królami i mistrzami, ułamałem Sfinksowi nos, zrobiłem graffiti na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej i zrzuciłem Kukuczkę z Mount Everestu. Mimo to cały czas marzę tylko o jednej rzeczy.
Jak będę duży, chcę być jak ten sampel z "We're In Love".

poniedziałek, 24 stycznia 2011

love's strange, doctor



- Jak myślisz, o co w tym wszystkim chodzi?
- Nie wiem, o co chodzi. Skąd mam wiedzieć? – nie odpowiadał, więc powiedziałem jeszcze – Ostatni, który wiedział, o co w tym wszystkich chodzi, został zabity dawno temu.
- Uważasz, że to ma sens?
- Chciałbym wierzyć, że być może pewnego dnia to wszystko będzie miało sens. Ale wiem, że nie będzie.
- A nie sądzisz, że to się kiedyś musi ułożyć? Że wszystko musi się kiedyś ułożyć?
Dłuższą chwilę w milczeniu obserwowałem sprzedawcę pakującego wódkę do torby. Torba kosztowała dziesięć groszy. Zdzierstwo.
- Problem z tym światem, przyjacielu, i ogólnie ze wszystkim, jest taki, że nic się nie musi stać. Musisz umrzeć, to jedyne co musi się stać. Jeszcze paczkę cameli – dorzuciłem.
Zniecierpliwiony sprzedawca obrzucił mnie spojrzeniem „no już, spierdalaj”. Znam to doskonale, bo sam często tak patrzę.
Zapłaciłem, wyszliśmy ze sklepu, ignorując dzwonek. Cholerne dzwoneczki w osiedlowych sklepach doprowadzają mnie do szału już od lat. Mniej więcej odkąd przestałem musieć pić oranżadę na miejscu.
Na schodach siedział zmęczony upadły anioł o brudnej twarzy, pokrytej zakrzepłą krwią i zaschniętym błotem. Bez słowa dałem mu papierosa, zapalił i zaciągnął się łapczywie.
- Podłe czasy, podłe miasto – powiedziałem.
- Żebyś wiedział – rzekł kaszląc i obmacując poobijane żebra. – To miasto już się nie nadaje do tego, żeby w nim żyć. Ale też się nie nadaje, żeby w nim umrzeć.
- Żadne się do tego nie nadaje – powiedziałem, wyciągając telefon. Żadnej wiadomości.
- Słusznie. Dzięki za papierosa.
Pokiwałem głową i poszliśmy dalej.
- Kto był lepszy? – spytał. - Olivier czy O’Toole?
- Oczywiście, że O’Toole. Oliviera nic nie widziałem.
- Bardzo miarodajny sąd – rzekł, schodząc na prawo, żeby ominąć małolata, który rzygał do śmietnika przy postoju taksówek czymś, co wyglądało jak zapiekanka.
- Ludzie tak robią.
- Nie wymagaj od nich zbyt wiele. To tylko gadające mięso – powiedział, kiedy przepychaliśmy się przez tłum.
Przeszliśmy na czerwonym świetle, skręciliśmy w bramę, która od lat zna nasze imiona i wspięliśmy się na dach garażu.
Siedzieliśmy w ciszy dłuższą chwilę, patrząc w gwiazdy. Papa pokrywająca dach wciąż trzymała ciepło zgromadzone za dnia, a wódka, choć zimna, rozgrzewała nas w tę dość chłodną noc.
- Czasem myślę, że ludzie powinni być dla siebie nawzajem bardziej ludzcy.
- Myślisz? – spytał, podając mi butelkę.
- Hrabal o tym pisał.
Pstryknął zapalniczką raz, drugi, trzeci. W końcu kamień zaskoczył i żółtawy blask rozjaśnił jego twarz.
- Hrabal?
Pociągnąłem spory łyk i siedziałem chwilę bez słowa, wsłuchując się w bicie własnego serca.
- Pomyliłem się. To jednak było w Biblii.
Dopalił w milczeniu papierosa i rzucił niedopałek w dół, na podwórko.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Nie. Może. Nie wiem. Co to za różnica, kto w co wierzył, a w co nie? I tak nikt nie zwraca na to uwagi i nikt tego nie pamięta. W co wierzył Napoleon?
- Albo Gandhi.
- Akurat to chyba wszyscy wiedzą.
- Ale niewiele mu to pomogło prawda? I tak go dopadli.
- Wszystkich prędzej czy później dopadają. Bez wyjątku. Nawet Casha.
Zadumałem się nad moim najlepszym przyjacielem, który zadzwonił do mnie kiedyś w środku nocy i spytał, kto zabił Johnny’ego Casha. Dało mi to do myślenia i od tamtego momentu niemal nie było dnia, w którym bym się nad tym nie zastanawiał. Nie miałem od niego wieści od paru lat i jedyne, co o nim wiedziałem, to to, że przebywał gdzieś między Mandżurią a Ziemią Ognistą czy coś koło tego. Mój przyjaciel, naturalnie, nie Johnny Cash. Johnny Cash od dłuższego czasu przebywał w ziemi. Choć mój przyjaciel może był już tam razem z nim.
- To głupie, wiesz – powiedziałem, zapalając papierosa.
- Co?
- Bez znaczenia w sumie. To po prostu dziwne. I głupie.
- Wiem, stary.
Odchyliłem głowę, spojrzałem w gwiazdy i pomyślałem o głupstwach, które popełniłem z miłości.
Coś w tym stylu.