poniedziałek, 5 marca 2007

F.H.H. (Fuck Hip-Hop)

Jakki miał rację. Pierdolić hip-hop. Subkultura pozerów, pseudo-gangsterów, prostaków, jebany kult ulicy. Bardziej świadoma część gloryfikuje prostotę, jako świadome wyrzeczenie się intelektualizmu, bunt przeciw przeintelektualizowaniu treści. A chuj. Dorabianie sobie teorii do własnych mankamentów. Nie ma jak tłumaczenie ograniczenia umysłowego wyższymi racjami.
Czasem aż się dziwię, że dalej słucham tej muzyki. Chyba nic mnie nie mierzi tak, jak bycie nazwanym hiphopowcem. Kurwa, wystarczy spojrzeć na mój last.fm. W pierwszej dziesiątce tylko Common i Pete Rock & CL Smooth. Ja pierdolę.
Słucham Dylana, bo się najebałem. I wszystkim, którym się Dylan nie podoba, chuj w oko. Albo w inne części ciała. Mniejsza z tym.
Na Heinekenie będą Rootsi, rajt? I shall proceeeeeeeeeed... O-ja-jebię... I Bloc Party! I Beastie, i Muse. Mogłem opuścić Franz Ferdinand i Manu Chao, ale, kurwa, nie opuszczę Black Thoughta z ?uestlove'em i resztą The Legendary Roots Crew. Ni chuuuja.

"You're in poor company..."
"But I'm alive."
"So am I..."

Nie, wcale nie konia z rzędem temu, kto zna ten cytat.
Chuj w przełyk tym, co nie wiedzą. Shame on you.

W sumie to żart, ale film znać trzeba. W końcu ten film wylansował jeden z najbardziej znanych utworów w dziejach.
Momma, take this badge off from me...

Brak komentarzy: