sobota, 2 lutego 2008

90: and my kind kinsman, warriors all, adieu

Od lat śnię ten sam sen. Siadamy razem na plaży i milczymy. Bo wszystko zostało już kiedyś powiedziane, prawda? Próbuję coś powiedzieć, ale jest już za późno. Jesteś poza zasięgiem moich palców. To tylko centymetr, ale równie dobrze mogłabyś być po drugiej stronie globu. Patrzymy jak wiatr rozwiewa dym z papierosa. Mówię ci, że to alegoria życia, ale nie słyszysz. Może nie słuchasz, sam już nie wiem.

Noszę cię pod powiekami, wiesz? Jesteś ze mną zawsze gdy zamknę oczy, spotykam cię na dnie każdej butelki, w deszczu, w grzmocie piorunów, w chmurach i w słońcu. Każdego, kurwa, dnia. Mam cię po wewnętrznej stronie dłoni, w portfelu, w paczce papierosów. Stoisz na półce z książkami, siedzisz na skraju mojej wanny.

Całe życie chciałem mieć możliwość z tobą szczerej rozmowy twarzą w twarz. Teraz już wiem, że się myliłem. Miraż. Jak wszystko.

Ale teraz gdybyśmy się spotkali, nie miałbym ci już nic do powiedzenia. Mogę się tylko smutno uśmiechnąć. To mój jedyny triumf w życiu. Ma strasznie gorzki smak.
Jest już za późno na to, by żyć.

Przejdźcie się jeszcze raz bulwarem głupców. Spójrzcie na samych siebie. Mnie tam nie znajdziecie. Bo ja to pierdolę.


Może kiedyś się spotkamy.

Może w innym życiu.