Brama i najlepszy performance ever, bez instrumentów.
Jedność z muzyką. Byłem jak Red Hoci i orkiestra symfoniczna w jednym.
Jak Dali, tyle że bez wąsów, toczę wzrokiem wokół i napierdalam takie riffy, że nie uwierzysz.
Fowistyczny bas i kubistyczna gitara, tak to wyglądało. I głos Boga.
Trip, jednym słowem.
I to jaki.
/Blue Skies Black Death - They Came Around/
PS: Carmen Queasy mnie zniszczyło. Przenicowało i przewlekło na drugą stronę, ja jebię. P-r-z-e-m-i-s-t-r-z.
sobota, 7 lipca 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
nie mów, że nie znales "Carmen queasy" wczesniej ;D
Prześlij komentarz