niedziela, 24 czerwca 2007

shelter from the Storm

Tristan de Marque dysząc ciężko stał na stosie trupów, opierając się na mieczu. Krew z rany na czole zalewała mu oczy, żłobiąc bruzdy w warstwie kurzu i pyłu osiadłym na jego twarzy. Cały był zbryzgany obificie posoką, głównie przeciwnika, choć trochę jego krwi utoczono. Nie wiedział ilu ludzi zabił, zresztą nigdy nie liczył trupów. Nie zabijał dla przyjemności. Jednak w tym boju nie było czasu ani sposobności na liczenie. Niewiele takich rzezi widział, a widział już wiele. Wojna była jego rzemiosłem.
Jednak to, co zdarzyło się tego pamiętnego dnia, w wigilię dnia Sw. Kryspina, pod Północnym Portem, jak kronikarze wspominali tę bitwę, przemawiało nawet do starych żołnierzy. To była istna rzeź, na śmierć i życie. Nikt nie błagał pardonu i nikt go nie dawał. Brat walczył przeciw bratu, sąsiad przeciw sąsiadowi, a zupełnie obcy sobie ludzie bili się ramię w ramię, stając się braćmi - bo tylko krew cementuje przyjaźń, jak u dzikich. Tego dnia szukali się na polu bitwy Tristan de Marque i Blaise Storm, ale znaleźć się nie zdołali. Choć książę Ainoru jak lew miotał się po polu bitwy, zabijając kolejnych wrogów, nie zdołał dopaść tych, których dopaść chciał najbardziej. Los nie dał mu możliwości spotkania ani z jenerałem Marronem z Mitrik, ani z Luttem "Pokutnikiem", ani z Konrad Befelhornem i Tristanem de Marque, których szukał najzawzięciej.
Powód miał istotny, szczególnie jeśli chodzi o Lorda Lyonesse. On to bowiem doprowadził do klęski Storma i rzucił Ainor na kolana, zwracając się przeciw księciu Blaise'owi. Hufce jego i Befelhorna miały zadać krucjacie ostateczny cios i przechylić szalę zwycięstwa na stronę Ainoru. Zamiast tego jednak uderzyły na Ainorczyków i siłą rozpędu zepchnęły ich w stronę rzeki, przygważdżając do Reala, bez szansy na ratunek. Ainorscy żołnierze otrząsnęli się jednak szybko z zaskoczenia i, wiedząc że ujść nie zdołają, postanowili drogo sprzedać swoją skórę.
I de Marque musiał przyznać, że im się udało. Miejsce, w którym teraz stał, w zakolu rzeki, było świadkiem najkrwawszego starcia, gdzie hufiec Lorda Lyonesse walczył z elitą wojsk księcia Storma. Ainorczycy, którym śmierć zajrzała w oczy, nie zamierzali się poddawać. W ostatniej, rozpaczliwej szarży starli się z ludźmi Milana de Vriesa. Walczyli zaciekle, w milczeniu. Trup za trupem padał na skrwawioną ziemię, która chciwie wchłaniała posokę, tak od niej czerwoną, że wydawało się, że walczą na pokładach gliny. Milan de Vries wrócił do swojego dowódcy bez połowy oddziału, z krwią lejącą się z twarzy i mieczem złamanym u rękojeści, ale za to prowadził dowódcę straży przybocznej księcia Storma na arkanie.
Bitwa dogorywała. Niedobitki ainorskiej armii składały broń, bowiem morze krwi, jaka została przelana tego dnia, sprawiła że obie strony się opamiętały. Szał bitewny opadł, opadły emocje, zniknęła krwiożerczość zastępiona przez trwogę w obliczu takiej rzezi. Ale tego wszystkiego Tristan de Marque wiedzieć nie mógł, zasłonięty rzeką i drzewami.
Ciężko usiadł na pniaku ściętego drzewa i otarł przedramieniem twarz. Wszędzie wokół były trupy, i Ainorczyków, i krzyżowców, i jego ludzi. Real zrobił się czerwony od krwi, która spływała po zboczu do rzeki. Lord Lyonesse nie miał pojęcia, kto wygrał i w tej chwili nie dbał o to. Widział Milana, kusztykającego, ze strzałą wbitą w nogę, kędzierzawego de Lobau z ułomkiem włóczni wbitym w bok. Wszędzie wokół byli wydający przeraźliwe jęki ranni i trupy, skłute sulicami, naszpikowane strzałami, pocięte mieczami.
Takiej jatki Tristan nie pamiętał od lat. Od Camlann.
Obok niego usiadł jenerał Marron, krzywiąc się. Rozorane włócznią biodro doskwierało mu bardziej niż twardy renegat dawał po sobie poznać. Bez słowa wyciągnął ku Tristanowi bukłak. Kondotier zwilżył zaschnięte usta i splunął krwią z przygryzionego w walce języka.
- Jak myślisz, kto wygrał? - spytał zmęczonym, cichym głosem Marron z Mitrik, z chrypą świadczącym o tym, że zdarł gardło wywrzaskując przez całą bitwę komendy. De Marque spojrzał na towarzysza, potem powiódł wzrokiem po stosach trupów.
- Co to, kurwa, za różnica?
Jenerał wyjął mu z ręki bukłak i pociągnął łyk.
- Też, kurwa, racja.
Spomiędzy drzew wyjechał mężczyzna w czerwono-niebieskich barwach z białym proporcem. Jego wygląd wskazywał na udział w bitwie, i to czynny. Zeskoczył z konia, i choć nogi ugięły się pod nim w kontatkcie z ziemi, ustał. Omijając trupy zaczął iść w stronę najemników.
- Hrabia Tristan de Marque?
- Tak? - nie był w stanie uwierzyć, że jeszcze ktoś mu zawraca głowę. Pewnie żądają poddania, przemknęło mu przez myśl.
- Jestem lord Evan Montjoy, herald Ainoru. Na polu bitwy gdy pytałem o dowódcę wskazano mi ciebie, panie. Trochę zajęło mi odszukanie ciebie, alem słyszał, że walczyliście nad rzeką, i oto jestem.
- Chcesz prosić żebyśmy złożyli broń, mój panie?
- Złożyli broń? - oczy Montjoya wyrażały zdumienie. - Przybyłem prosić byśmy mogli objechać pobojowisko i zebrać naszych zmarłych, aby godnie ich pochować.
Wokół herolda i dwójki dowódców zaczęli gromadzić się ocalali - kuśtykając i wspierając się jeden na drugim grupowali się wokół tej trójki, zaciekawieni co ainorski poseł ma do przekazania.
- Kiedy ja nie wiem, kto wygrał...
- Wy, panie. Dzień jest wasz.
- Wygraliśmy... - wyszeptał Tristan de Marque.
- Chcieliśmy prosić o pokój. Dość już śmierci z powodu Blaise'a Storma.
- Wasz książę był człowiekiem dzielnym i godnym szacunku, lordzie Montjoy.
Po raz wtóry Evan Montjoy się zdziwił.
- Myślałem, że...
Kondotier pokręcił głową i uciął.
- W takim razie źle myśleliście, panie.
Dźwignął się na nogi i pomógł Marronowi wstać. Dumny jenerał był zbyt zmęczony by odrzucić pomoc i wsparł się na jego ramieniu.
- Lodzie Montjoy, chciałbym ci przedstawić Marrona z Mitrik, wielkiego wodza i wojownika.
Ainorski poseł, choć czuł się skrępowany, wyciągnął dłoń, którą renegat po chwili wahania uścisnął.
- Słyszałem - odrzekł kiwając głową - Choć przyznać muszę, że niezbyt pochlebne rzeczy, jeśli waści nie urażę...
Wilczy generał zaśmiał się chrapliwie.
- O nas dwóch z reguły mówi się niepochlebne rzeczy, lordzie Montjoy. Ale to się zmieni, macie moje słowo - sparodiował żołnierski salut - W końcu, jak to mówią, historię piszą zwycięzcy.
Tristan de Marque podszedł do zwłok swojego giermka, piętnastoletniego Crispina. Chłopak walczył dzielnie, ale dopiero teraz Tristan zauważył ranę na piersi. Ukląkł, dźwignął ciało i wyprostował się. Wojna była sprawą mężczyzn, nie powinny na niej ginąć dzieci. Zaczął iść pomiędzy trupami, kierując się w stronę miasta i rzucił okiem na Montjoya.
- Czy książę Blaise...
Ainorczyk pokręcił głową.
- Nie znaleziono jego ciała.
- Jeszcze - rzucił Marron idąc obok Montjoya i de Marque'a.
Za nimi ciągnęli ocaleli żołnierze. Podpierając się na gałęziach, skrwawieni i zmordowani sunęli za swoimi dowódcami. I wciąż ich przybywało. Sprawni podnosili z ziemi rannych i pomagali im iść.
Rychło do długiej kolumny dołączył Konrad Befelhorn, który widocznie walczył w pobliżu. Na widok Tristana i Marrona uśmiechnął się i Lord Lyonesse również mu odpowiedział uśmiechem. Nie przepadał za "Swiętym", z wzajemnością, ale Befelhorn wiele mu zawdzięczał. Jednak pomimo poprzednich niepowodzeń, Tristan nie mógł zaprzeczyć, że Befelhorn pomógł w ostatecznym zwycięstwie. Ochlapany krwią, w powgniatanym i poszarpanym napierśniku szedł u boku kondotierów, a razem z nim krzyżowcy. Jakiś bogobojny żołnierz zaczął nucić pieśń, którą wnet podchwycili inni i tęskny, żałośliwy psalm ku czci Heironeousa rozbrzmiewał w lasku, którym szli, z początku cicho, z każdą chwilą potężniejąc, dla wierzących jako widomy znak łaski ich pana, dla de Marque'a jako bitewne rekwiem.
Non nobis domine, domine...
Non nobis domine
Sed nomine, sed nomine
tuo da gloriam...

- Mówią, że starsza córka Petryla Martella, niech mu ziemia lekką będzie, jest twoją małżonką, panie... - zaczął Montjoy.
De Marque skinął głową.
- Owszem, ale porozmawiamy o tym później.
Evan Montjoy skłonił głowę i w milczeniu szedł obok zasłuchanego w pieść Tristana, niosącego w ramionach ciało chłopca.
Non nobis domine, domine,
Non nobis domine,
Sed nomine, sed nomine
tuo da gloriam...
Non nobis domine, domine,
Non nobis domine,
Sed nomine, sed nomine
tuo da gloriam...



Było po bitwie. Blaise Storm przepadł bez wieści, dowódcy ainorskiej armii zginęli lub dostali się do niewoli, było więc i po wojnie. Nad Realem, w drodze na Gniew stały jeszcze resztki armii Ainoru, ale w obliczu klęski pod Północnym Portem i zniknięcia, a prawdopodobnie i śmierci, księcia Storma nikt nie łudził się, że wynik wojny jest przesądzony. Szczególnie, że jak się okazało, krzyżowcy nie ponieśli tak dotkliwych strat jak początkowo sądzono i dość szybko byli gotowi do kontynuowania marszu. Jednak takiej potrzeby nie było. Członkowie znamienitych ainorskich rodów dostali się do niewoli i ich rodziny nie chciały ryzykować zgładzenia jeńców.
Błyskawicznie okolicę obiegła wieść o powrocie jedynej córki margrabiego Martell, prawowitej dziedziczki tronu, za którą zbrojnie stał jej mąż, Tristan de Marque. Ludzie mówili, że książęca para nie żyła, tak samo jak ich dzieci i nie było głębszego sensu w dalszym przelewaniu krwi. Szczególnie, że przelewać nie było jej za kogo. Spora część Ainorczyków, pod nieformalnym przywództwem Evana Montjoya złożyła kapitulację i poprosiła Gabrielę Martell-de Marque, żeby przywróciła księstwu pokój. Jak wnet się okazało, krzyżowcy przeciw temu nic nie mieli, bowiem Tristan de Marque skaptował i Marrona z Mitrik, i Konrada Befelhorna, i Godwina Orakliusza. Popierał go również wzgardzony przez księcia Storma Forken Tallan, a także ainorski wywiad. Gdy Tristan i Gabriela potwierdzili, że uczynią Kościół Heironeousa religią oficjalną, na czele którego stanie Befelhorn i ogłosili, że pewien procent dochodów będzie przekazywany Kościołowi, krzyżowcy nie oponowali. Cel został osiągnięty. A "klika de Marque'a", jak nazwał ich jakiś dowcipniś przemawiała niejako z pozycji siły. Część z krzyżowców postanowiła także skorzystać z oferty Blaise'a Storma, którą ponowili Tristan i Gabriela, i osiedlić się na ziemiach Ainoru. De Marque'owie ogłosili również amnestię dla wszystkich biorących udział w wojnie Ainorczyków, nie chcąc dalszego przelewu krwi i wyruszyli w triumfalny pochód w stronę Gniewu.
W tym samym niemal czasie do Pellak wyruszyło poselstwo, w skład którego wchodził rycerski Remy de Lobau, będący najlepszą rekomendację dla Tristana de Marque, a także kilku duchownych z Kościoła Heironeousa, wysłanych przez Konrada Befelhorna, szykującego się do objęcia stanowiska arcybiskupa Ainoru, jak również grupa zakonnych rycerzy z ramienia Marrona z Mitrik. Cel poselstwa był jasny: tron Bissel był wakujący. Tristan de Marque, zdobywca Ainoru i pogromca księcia Storma, miał w rękach Tormunda, wnuka "Budowniczego". Proponował intronizację małoletniego Tormunda Storma na tron Bissel i siebie samego - lub raczej z żoną - na pozycję regenta do uzyskania pełnoletności przez władcę. Któż w końcu lepiej by się do tego nadawał? De Marque udowodnił że jest zręcznym politykiem i dobrym wodzem i przywracał Ainor Bissel, czego nie zdołał uczynić poprzedni władca. Remy de Lobau miał przekazać wszystkie te argumenty w grzecznej, lecz nie usłużnej formie. Wiózł także pismo do Jonatana Deliver, ainorskiego posła w Pellak.
Ale przede wszystkim, miał wieści dla Pierwszego Namiestnika Trybunału z kandydaturą na stanowisko Namiestnika Ainoru. Była to oferta, której rozsądny Trybunał odrzucić raczej nie mógł.

Brak komentarzy: