sobota, 21 kwietnia 2007

If I could only turn back the clock to when God and her were born...

Mając dwadzieścia lat czuję się tak samo jak przedtem. Nie za dobrze w tej chwili. Przez ostatni tydzień miałem zajebisty humor, do wczoraj. W sumie nic się nie stało, ale jakoś dziwnie się czuję. Wstaję rano, zastanawiam się czy Lucas w końcu będzie z Peyton i nad innymi sprawami o znaczeniu żywotnym. Bardzo twórczo. Dzisiaj odpaliłem sobie kilka scen z Henryka V i Branagh to jednak mistrz. Najlepsza przemowa ze wszystkich dramatów i jeden z najlepszych monologów w dziejach kina. Chyba tylko Tony Montana miał lepszy, zataczajac się po pijaku i waląc prawdę prosto w oczy - tak jak ona się nie sprzedaje. No i Norton kończący brawurowy speech słynnym "fuck you too, Monty".
Znów sięgnąłem po Durrella. Najlepsza książka jaką czytałem, a trochę ich było. Kwartet nokautuje wszystko i wszystkich, nawet Diunę i Hemingwaya. Wiem już, kim była moja Melissa i Justyna, ale kim jest Clea? Mogę tylko marzyć żeby napisać coś choćby o dwie klasy niżej. Pomijając wszystko inne, Pursewarden to jedyny zdrowy psychicznie skurwiel ever, obok Yossariana. I koniec końców, Pursewarden umiał gasić wszystkich jednym celnym zdaniem. Niczyj bełkot nie był równie zrozumiały i równie błyskotliwy co jego. Chyba tylko Wilde miał więcej genialnych bon-motów.
Nie ma mistrza nad Dylana. Jeśli chcesz się upić na smutno, Dylan nie ma sobie równych. Stary, dobry Bob, majestic melancholy minstrel (triple M!). Hołduje zupełnie czemu innemu niż ogół - tak niewiele słów, a tak wiele znaczą. I wish I could so.
Współczuję i zazdroszczę Kastorowi. Szczęśliwie nieszczęśliwy skurwiel.

Lajn nad lajnami:
Albo puszczę jej swoje bity i ona powie, że są zajebiste. A ja myślę "No co ty dziwko, przecież są chujowe, nawet ich nie słuchasz".

Brak komentarzy: