poniedziałek, 15 grudnia 2008

nie wiem



Wróciłem z pracy, nawet nie rozpiąłem koszuli. Zrzuciłem kurtkę i usiadłem na krześle. Chciałem poluzować cisnący krawat, ale przypomniało mi się, że przecież do pracy pod krawatem nie chodzę. Dławił mnie stryczek.
Jak doszło to tego, że staję się tym, przed czym kiedyś broniłem się wszystkimi siłami? Już tylko pogarda dla tego wszystkiego mnie odróżnia, jak ona zniknie, wsiąknę. Wypruwanie sobie żył dla paru zer? Ja? A w życiu.
No właśnie. Staję się szczurem korporacyjnym. To, że nie pracuję w korporacji, nie ma akurat znaczenia. A nie, jednak ma. Bez magistra i aplikacji nie mam możliwości awansu.

Jak spotkasz mnie na tyłach baru, ze szklanką i wzrokiem wbitym w popielniczkę, proszę, nie podchodź i nie pierdol mi o kolokwiach, kryzysie, ekonomii, kursach walut, nie truj, nie wciskaj mi żadnego nudnego gówna, w które mam tak wyjebane jak twój wykładowca w ciebie, nie zanudzaj mnie. I nie mów mi o kiepskich filmach, które widziałeś, o chujowych teledyskach tragicznych wykonawców, nie opowiadaj o postmodernizmie i awangardzie, bo mnie to w gruncie rzeczy chuj obchodzi. Tak samo Kant. I globalizacja.
Najlepiej nic nie mów.
Siądź, weź sobie drinka albo piwo i porozmawiaj ze mną jak Mrożek z Beckettem.
Bo być może widzisz mnie ostatni raz.
Być może nie uwierzysz, ale '98 był moim ostatnim ulubionym rokiem.

Depresja na papierze to jedyne, co uprawiam poza łóżkiem od końca zimnej wojny.

1 komentarz:

Father Mulcahy pisze...

Za pół roku kończę studia i patrząc dalej chyba nie widzę nic poza wyrywaniem kartek z kalendarza.
... i kiedyś przyjdzie dzień, że przestane powtarzać, że "miało być inaczej".
Coraz częściej myślę, że to właśnie ludzie nazywają dorosłością.