niedziela, 26 sierpnia 2007

I reminisce on park jams

Na pytanie czy ją znasz, odpowiadasz, że można tak powiedzieć. Że była twoją żoną przez ponad miesiąc. Nijak ma się to do sześciogodzinnego małżeństwa Valentina, ale on był bogiem. Ludzie wytrzeszczają oczy i kręcą głowami, ale starasz się nie przejmować się tym. Jest ciężko, wiem. Nigdy zresztą nie było łatwo, a już na pewno nie od rozpadu Fat Boysów. Wszystkie następne tragedie były jedynie logicznym następstwem tego wydarzenia.
Chciałbyś, tak jak i ja, usiąść w parku, z piwem i słuchawkami na uszach, wtłaczającymi w membranę ten wajb. Naprawdę brakuje mi tamtych czasów, kumasz. Głównie tego stanu umysłu, ale i swobody. Teraz też jest mnóstwo zajebistych rzeczy, ale nie jest lepiej. A skoro nie jest lepiej, to jest gorzej. Stagnacja koniec końców oznacza regres. Fuck that shit, word, word. Fuck that other shit.
Przy Free The Robots i Blue Herb mam stany ekstatyczne, ale płaczę przy Illmatic'u.
Brakuje mi słuchania muzyki, w pełnym tego słowa znaczeniu. Słuchawki, wytarte buty i cruising po mieście.
Just a state of mind.

1 komentarz:

Freebooter pisze...

gówno