czwartek, 14 września 2006

We know from the start, that things fall apart.

Shiiit... Znów wrzuciłem "Illmatic" do discmana, założyłem słuchawki i włóczyłem się wieczorem po okolicy. I choć nie jest to już Lotnisko, to tutaj też jest asfalt, uliczne latarnie, tak idealnie współgrające z miejską poezją Nasa. "Illmatic" to chyba wciąż mój ulubiony rapowy album, od pierwszej do ostatniej minuty wypełniony brudnym, tętniącym, nowojorskim brzmieniem. Kawałek pierdolonej historii, jeśli ktoś mnie spyta. Nawet dziś, po tylu latach, jest to dla mnie absolutne mistrzostwo muzyki miasta, niedościgły wzór. Za każdym razem gdy słucham zwrotki AZ z "Life's A Bitch", przechodzą mnie dreszcze, a "Memory Lane" to coś więcej niż rapowy kawałek. Ilekroć go słyszę, mam ochotę otworzyć piwo, zapalić i cofnąć się myślami wstecz - do czasów, gdy liczyło się tylko dobre, bujające brzmienie w słuchawkach, parę moniaków na piwo, piłka i kumple. Bez troski o to, co przyniesie przyszłość, bez rozważań o pracy, o polityce, bez zawirowań w życiu osobistym - mieliśmy wyjebane. Wszystko, czego chcieliśmy, to dobrze się bawić, osiągnąć sukces i być bogaci. Żyliśmy chwilą, snując marzenia, o których dobrze wiedzieliśmy, że i tak się nie spełnią. Nikt z nas raczej nie zostanie Jay'em-Z.
Teraz już nie mogę mieć we wszystko wyjebane, choćbym nawet chciał. Nie można całe życie unikać konfrontacji z rzeczywistością, choć nie wszyscy z nas zdają sobie z tego sprawę. Obserwuję jak ludzie, z którymi dorastałem zmieniali się przez te lata, a może to ja się zmieniłem... Spotykam tych ludzi na boisku, w klubie, u kogoś na grillu czy też po prostu na ulicy i nie mamy o czym rozmawiać. Każdy zna to uczucie - ludzie, którzy kiedyś byli ci bliscy, teraz wydają się tak obcy. Wspomnienia z nimi związane wydają się pochodzić jakby z innego życia. Czas jest nieubłagany.
Jeszcze niedawno szliśmy z Dawidem do liceum, teraz uczę się do sesji poprawkowej na studiach, a czuję się jakby to było nie dawniej niż parę chwil temu. Cieszę się, że Dawid się za bardzo nie zmienił, że znamy się tyle lat i wciąż możemy porozmawiać - tak jak nie mogę już porozmawiać z Dudkiem, Karolem, Łukaszem. Kurwa, Karol był moim najlepszym kumplem... Wpadłem do niego dość niedawno, lekko się najebaliśmy i pograliśmy na plejce jak za starych dobrych, to już nie jest to samo.
Śmierć Konrada, to, że Karol teraz przejmie hotel po ojcu - tyle się nagle zmieniło, nasi rodzice też już się nie przyjaźnią. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że do tego dojdzie, nie uwierzyłbym.
Od paru lat usiłujemy się wybrać starą paczką do Białogóry, do Karola. Mam z tym miejscem związane tyle wspomnień, kurwa mać no... Jak w nocy przyszedł do nas ojciec Karola mówiąc żebyśmy poszli z nim na polowanie, jak rano znalazłem w lodówce przekrojonego na pół dzika, jak graliśmy w Crasha i Quake'a, i jak nawaliliśmy się z Kikutem na urodzinach Karola...
Znów włączył mi się tryb jesiennej gawędy. Wrzesień to miesiąc, w którym zawsze dopada mnie depresja i zaczynam wspominać stare, dobre czasy, gdy piwo było lepsze, życie prostsze, wydatki mniejsze, dziewczyny mniej prozaiczne, a kopanie piłki sprawiało większą frajdę - kiedy chodziłem na konkursy chemiczne i plastyczne, byłem laureatem z historii, trawa była owocem zakazanym, a Wu-Tang wydawał się być najlepszy z całego rapu.
Marudzę? Prawdopodobnie tak, ale kiedyś wszystko wydawało się takie proste... Niestety wszystko się kiedyś, kurwa, kończy. Nawet w chwili, w której to piszę, coś się kończy.

Brak komentarzy: