niedziela, 14 października 2007

in ur citey douin parkur

Stoję w futrze na rogu ulicy i ćmię papierosa. Srebrne lisy tungańskie to gatunek wymarły. Od wczoraj.
Ostatniego skurwiela mam właśnie na sobie.
Skrzę się miriadami barw, jak światło puszczone przez diament.
Superpimp.
Dziwko.
I zapomnij o Yamakasi. Legendy parkouru były wczoraj w twoim mieście. Znajdujemy wolność w tym, co wy omijacie każdego dnia, rozumiesz.
Schodzimy na dół po schodach, naciskamy dzwonek i za ciężkimi, metalowymi drzwiami znajdujemy azyl.
Z głośników sączy się muzyka, my też sączymy i rozmawiamy tak naprawdę o niczym. Każdy mówi o czymś innym, mimo to się dogadujemy. A może właśnie dlatego?
Czuję się jak Baudelaire. Wypuszczam kółko z dymu.
Biedny Villon, myślę. Za jego czasów nie było papierosów.

5 komentarzy:

Łest pisze...

Parkour znam, parkour ćwiczę,
bez parkouru to nie życie.

af. pisze...

coś tam już kręcili, z faji, bonga ćmili również, źleniebyłoman.

Freebooter pisze...

Nocoty, za Villona jeszcze nie. W XV wieku?

Ahmed Al-Sabbagh pisze...

hello

are you from egypt ?

Freebooter pisze...

Nah, man.
From Poland.